wtorek, 18 grudnia 2012

Nadepnęłam na węża


I
Dziewczyna nadeptuje na węża. Pytana o kierunek, w którym odeszło  zwierze nie potrafi udzielić odpowiedzi. Nie miało to dla niej znaczenia. Po krótkim czasie w domu dziewczyny pojawia się nieznajoma kobieta, która przemienia się w węża. Utrzymuje, że jest matką dziewczyny i namawia ją do wspólnej podróży w miejsce, z którego przybyła .

II
 Powierzchnia skrzyni jest idealnie gładka. Gdy jej dotyka nie zastają na niej odciski jego palców. W środku jest jego dziewczyna. Gdzieś się zapodziała i teraz tylko kawałki jej skóry leżą porozrzucane wokół skrzyni. Chłopak chce dostać się do swojej ukochanej ale nie wie jak. Próbuje wbić w skrzynię nóż ale ta odskakuje. Chłopak pewnym momencie traci cierpliwość i rozbija ją młotkiem. Dziewczyna wydostaje się ze swojej kryjówki. Jest smutna i rozbita. Żal jest jej zniszczonej skrzyni.

III  „Makak japoński”
„W chwili gdy spostrzegam, że kubek, do którego nalewam kawę, wcale się nie napełnia, płyn, który z całą pewnością był kawą, mienia się w noc.
Zaglądam w noc wlaną do kubka i widzę, że  pod powierzchnią wirują gwiazdy i gazy, a na dnie coś się śmieje. Z przerażeniem niosę naczynie do zlewu, chce wylać z niego całą noc, ale choć wylewam i wylewam, nie widać końca.
Wylewam przez godzinę, lecz nocy bynajmniej nie ubywa, chociaż odpływ i zlewie wsysa ją i wsysa. Poddaję się i zaglądam jeszcze raz do kubka: śmiech na dnie przybiera wyższe tony. Rzucam kubkiem o ścianę, spomiędzy skorup wypełza noc i rozchodzi się wokół, a z niej ze śmiechem wyłania się postać.
Wielki makak japoński…”

„Nadepnęłam na węża” to zbiór opowiadań, w których ich autorka Hiromi Kawakami zabiera nas w podróż do surrealistycznego świata. W śnie na jawie, przedstawionym w tej książce, ludzie, zwierzęta i przedmioty martwe żyją w nierealnej symbiozie nabierając nowe cechy i właściwości. Mają też inne potrzeby i wyobrażenia niż w realnym życiu.
Publikacja zawiera dwa dłuższe opowiadania oraz osiemnaście króciutkich historyjki. Książkę warto czytać pomału by zanurzyć się i zrozumieć przedstawiony w niej świat. 

czwartek, 29 listopada 2012

Biała Masajka


 Tym razem pozwolę sobie zacząć od końca. Scena końcowa ma ogromne znaczenie i jest dla mnie bardzo wymowna.

Autobus jadący prostą, pustą drogą. Dookoła cicha i piaszczysta afrykańska ziemia. W autokarze wśród miejscowych podróżnych siedzi młoda, blond włosa, biała kobieta z dzieckiem na ręku. Kilkuletnia dziewczynka, która siedzi na jej kolanach jest śliczną mulatką. Kobieta ze smutkiem spogląda przez okno. Żegna się z Kenią, która była przez kilka lat jej domem. Ostatni kadr filmu ukazuje oddalający się autobus, za którym unosi się wirujący piach afrykańskiej drogi. Scena trwa dobrą minutę. Na pewno nie jest to happy end, ale czas na nostalgiczne podsumowanie całej historii.

Corinne jest Szwajcarką, której życie wydaje się być poukładane. Prowadzi swój sklep, ma narzeczonego, w którym jest zakochana. Właśnie z nim spędza wakacje w Kenii. Ostatniego dnia pobytu, na promie do Mombasy, poznaje Lemaliana. Corinne jest tak bardzo zauroczona masajskim wojownikiem, że postanawia pozostać w Afryce.

W tym przypadku scenariuszem było życie. Corinne Hofmann spisała swoje wspomnienia z pobytu w Kenii w książce pt. „Biała Masajka”. Później, na podstawie tej powieści, został nakręcony film o tym samym tytule. Film ten lubię i za każdym razem oglądanie jego sprawia mi przyjemność. Jednak jakby głębiej się nad tym zastanowić…

Zarówno książka jak i jej ekranizacja wzbudzają kontrowersyjne emocje. Można powiedzieć, że autorka „Białej Masajki” wykazała się odwagą publikując swoje szczere, a czasem bardzo intymne wspomnienia. To nie jest zwyczajna powieść o miłości. Owszem, najpierw mamy romantyczne zauroczenie i miłość od pierwszego wejrzenia. Jednak życie w buszu szybko weryfikuje wyobrażenia Corinne o związku z Lemanianem. Szwajcarka doświadcza nie tylko szczęścia z ukochanym mężczyzną  ale również trudów życia w obcym kraju i wielkich rozczarowań. Ta miłość była wystawiana na ciężkie próby. Historia nie kończy się szczęśliwie. Corinne w pewnym momencie nie wytrzymuje ciągłych bezpodstawnych oskarżeń męża. Zabiera ich kilkuletnią córeczkę i wraca do swojego rodzinnego kraju.

Czy ta miłość była prawdziwa? Myślę, że tak;  przynajmniej na początku. Mimo swoich starań, wydaje mi się że nie do końca rozumieli siebie nawzajem. Corinne chciała w swoim mężczyźnie mieć nie tylko oparcie ale również przyjaciela i partnera, który będzie jej ufał. Lemanian, wychowany w innej kulturze, inaczej widział rolę swojej kobiety. Corinne była kobietą przedsiębiorczą, która chciała samodzielnie podejmować niektóre decyzje dotyczące życia swojej rodziny. Jej mężowi nie odpowiadało takie postępowanie.

Decyzja o odejściu nie była łatwa. Ale co zrobić kiedy miłość się kończy?  Wyobrażenia o wspólnym życiu rozchodzą się w rożnych kierunkach…

Gdy Lemanian widział, jak Corinne wsiada do autobusu z córeczką na rękach zrozumiał, że wyjeżdżają do Szwajcarii na stałe, ponieważ już dawno przestała czuć się kochaną i szczęśliwą białą Masajką. 

poniedziałek, 12 listopada 2012

Obieżyświat


„Chata obieżyświata” to cykl spotkań, które odbywają się w jednej z restauracji znajdującej się w  moim mieście. Podróżnicy amatorzy opowiadają o swoich podróżach do różnych zakątków  na świecie. Wczoraj pierwszy raz byłam na takiej prelekcji. Odniosłam bardzo pozytywne wrażenie. Spotkanie poświęcone było Nowej Zelandii. Opowiadający zaciekawił mnie i resztę zebranych  opowieścią o swoim pobycie w tym egzotycznym kraju. W jego wystąpieniu było po trosze wszystkiego. Informacje o geografii kraju, ludziach, kulturze. Nie były to jednak suche i nudne fakty. Prowadzący w swoją opowieść wplatał ciekawostki i anegdoty. Podczas wykładu publiczność mogła zadawać podróżnikowi pytania. Ta interakcja sprawiała, że spotkanie sprawiało wrażenie swobodnej dyskusji. Podczas całego spotkania były wyświetlane prywatne zdjęcia podróżnika. Było na nich widać piękno Nowej Zelandii.
Z wielką przyjemnością wybiorę się za dwa tygodnie na kolejną prelekcje. Słyszałam, że będzie o Etiopii… 

sobota, 27 października 2012

Książę w teatrze


Był sobie pewnego razu mały chłopiec. Mieszkał on sam na swojej maleńkiej planecie. Miał swoje obowiązki i rytuały. Czuł się tam bezpiecznie. Pewnego dnia postanowił wyruszyć w podróż. Na odległych planetach chciał znaleźć bratnią duszę – przyjaciela. W trakcie swojej podróży odwiedził również Ziemie.
Kilka lat temu miałam możliwość wystąpienia sztuce na podstawie powieści Antoine de Saint-Exupéry „Mały książę”. Warto Wspomnieć, że był to bardzo ciekawy projekt. Młodzież biorąca udział w warsztatach teatralnych, zaprosiła do współpracy kilka osób niepełnosprawnych. Mimo że mam dosyć mocno zaburzoną mowę, i dla mnie znalazła się mała rola. Zagrałam zataczającego się pijaczynę, który pił (prosto z gwinta), aby zapomnieć. Zapomnieć, o swoim piciu. Mały Książę zdziwił się na taką postawę pijanego człowieka w przekrzywionym krawacie i krzywo zapiętej marynarce.
Zanim kurtyna idzie w górę…
Wszystkie przygotowania zaczynają się od napisania scenariusza i rozdzielenia ról. Potem są próby, duble poszczególnych scenek, szum i ruch na scenie. Nowe pomysły. Cisza i skupienie. Ekipa była zwarta i sumiennie przychodziła na próby. Tej niepowtarzalnej atmosfery najbardziej mi brakuje. Za każdym razem, gdy widzę w telewizji relację z jakiś teatralnych prób, ogarnia mnie tęsknota.
 Mimo, że była to jedyna sztuka, w której grałam, było to coś ważnego dla mnie. Występowałam przecież na scenie w prawdziwym teatrze.

Wszystko zdarzyło się wiele lat temu.
A Mały Książę powrócił do swojej Róży:)

piątek, 5 października 2012

Dom tysiąca nocy



Malwina była kiedyś niebanalną matką polką. Kochała swojego męża, chociaż nie obcy był jej akt zdrady. Był to jednak jednorazowy wyskok, do którego nigdy się nie przyznała. Potem urodził się Pawełek, którym cieszyli się za krótko. Będąc nastolatkiem, chłopiec zapadł na ciężką chorobę i po krótkim czasie zmarł. Rodzice Pawła przechodzą ciężkie chwilę po śmierci syna. Mąż Malwiny wpada w depresję i po próbie samobójstwa trafia do szpitala psychiatrycznego.

Malwina pakuje do walizki wszystkie łzy, smutki, problemy i wyjeżdża do Włoch, aby podjąć pracę, jako opiekunka osoby starszej. Trafia do pięknego domu Carli – twardej i eleganckiej kobiety. Malwina opiekuje się Carlą (pilnuje godzin podawania leków, przyrządza posiłki, dba o czystość w willi).

Pewnego dnia chlebodawczyni ma dla Malwiny nietypowe zadanie – prosi żeby poszła do mieszkania jej wnuka pomóc mu w sprzątaniu. Wtedy też Malwina dowiaduje się, że Carla na wnuka Bruna. Jego matka porzuciła i nieinteresowana się jego życiem. Brunowi brakuje matki, tęskni za nią i ma nadzieję, że kiedyś wróci do niego ze swoich wojaży po świecie. Syn Malwin, gdyby żył miałby teraz dziewiętnaście lat, dokładnie tyle samo, co słabo widzący Bruno.  Między kobietą a chłopakiem szybko zawiązuje się przyjaźń. Bruno wyjawia Malwinie swój sekret – chłopak pisze książkę. Dużo rozmawiają ze sobą, zwierzają się sobie z najbardziej intymnych momentów swojego życia. Są sobą oczarowani, fascynują się sobą…

Pewnego razu chłopak wyznaje Malwinie miłość. Zaskoczona zaszokowana kobieta wybiega z jego mieszkania i postanawia przez jakiś czas nie przychodzić do Bruna. Przestraszyło ją nie tylko szczere wyznanie chłopaka. Jej uczucia do niego są również coraz bardziej silniejsze.

Po wyjściu Malwiny zdarza się wypadek. Bruno spada ze schodów i trafia do szpitala. Później na jakiś czas zgadza się zamieszkać na jakiś czas w willi babki. Pokoje Malwiny i Bruna są tuż obok siebie. Jakiś czas później Carla zaczyna słyszeć w nocy czyjeś kroki i śmiechy. Którejś z tych nocy, gdy domyśla się już, co się dzieje pod jej dachem, wyjmuje pistolet i idzie do pokoju wnuka. Tam zastaje kochanków. Pociąga za spust, lecz głuchy wystrzał nikogo nie rani.

Co czyni tę książkę wyjątkową? To wysmakowana powieść o fatalnym zauroczeniu i uczuciu, które nie miało szansy rozkwitnąć. Kończąc rozdział jest się ciekawym następnego. Piękna proza, w której napięcie narasta powoli aż do ostatnich stronic książki.  

„, W śródziemnomorskiej scenerii malowniczego Sorrento ożywają tłumione uczucia, a słońce skutecznie leczy rany z przeszłości, przywracając bohaterom wiarę w piękno i bogactwo życia.

„Dom tysiąca nocy” to poruszająca opowieść o miłości, tęsknocie i bólu. Każda ta emocja jest wyraźna i głęboko przeżywana przez bohaterów.  Autorka książki używa pięknego języka a jednocześnie prostymi słowami opisuje najważniejsze i najtrudniejsze uczucia.

czwartek, 27 września 2012


Z początkiem września zaczęłam znowu chodzić (już trzeci rok) na zajęcia ceramiczno-rzeźbiarskie. Odpowiada mi bardzo taka forma spędzania wolnego czasu, gdyż bardzo lubię różne manualne zajęcia.

Ponieważ miałam od gliny dwa miesiące przerwy, musiałam na nowo się do tego materiału przyzwyczaić. Wykonywałam więc niezobowiązujące ćwiczenia, które zaowocowały dwoma kaflami. Na pierwszym bawiłam się strukturą. Dłubałam różnymi narzędziami, doklejałam glinę. Tworzyłam na kaflu różne wzory, z których wyszedł abstrakcyjny obraz. Drugi kafel wyklejałam małymi kawałkami gliny. Najpierw nie miałam żadnego pomysłu ale z biegiem czasu na kaflu zaczynało się coś kształtować…

poniedziałek, 24 września 2012

Perfekcyjny dom - co nas wKURZa


Program telewizyjny „Perfekcyjna pani domu” pokazuje domy i mieszkania strasznie zaniedbane. Bohaterki każdego odcinku nie umieją poskromić kurzu, pajęczyn, bałaganu w szafach, w szufladach, na batach kuchennych. W ich domach panuje rozgardiasz, który przeszkadza im samym oraz pozostałym domownikom. Jednak z różnych powodów, nie potrafią nad nim zapanować.  
Jak patrzę na te przedziwne rozgardiasze to nieraz mnie one irytują a innym razem bawią. Za każdym razem jednak zastanawiam się dlaczego tak się dzieje i w czym tkwi problem. Większość bohaterek ma męża, dzieci, czyli normalną pełną rodzinę. Nie bardzo radzą sobie jednak z byciem gospodynią domową.
Mieszkania Bohaterek są różne. Małe mieszkanka urządzone biednie i skromnie. Są i duże nowe domy z wspaniałym nowoczesnym wyposażeniem. Zastanawiam się jak to jest. Ludzie, którzy postarali się zdobyć piękny dom,  kupić do niego fajne meble i różnego rodzaju sprzęty, nie radzą sobie z utrzymaniem porządku.  
Jak można cieszyć się wygodną kanapą, na której walają się gazety i ubrania? Jak się cieszyć nowoczesną kuchnią, kiedy w zlewie zalega sterta brudnych naczyń?
Tu jest jakiś paradoks. Decydując się na dom marzysz o sporej przestrzeni dla siebie i bliskich a gdy już ją masz na własne życzenie zaśmiecasz i niszczysz ją. Żeby mieć swój dom, lub mieszkanie marzeń musisz się postarać. A co się dzieje potem, gdy już mieszkasz w swoim wymarzonym gniazdku. Przestaje ci zależeć? Przestajesz się przejmować?
Bohaterki „Perfekcyjnej pani domu” w którymś momencie sobie coś odpuściły. Praca, małe dziecko, zmęczenie. Każda inna wymówka była dobra byle by nie sprzątać we własnym domu. W swojej najbliższej przestrzeni.
Nie ma idealnych domów, tak samo jak i nie ma perfekcyjnych gospodyń. Prowadzenie domu to ciężkie i odpowiedzialne zadanie.  Ale czy nie wystarczy być zorganizowanym i systematycznym, aby niedużym nakładem pracy mieszkać w przytulnym i czystym domu?

wtorek, 28 sierpnia 2012

Prawdziwa historia Melody


Siadam wieczorem na kanapie, otwieram książkę i „połykam” od razu pięćdziesiąt stronic. Jeżeli taka sytuacja się zdarzy, oznacza to, że książka bardzo mi przypadła do gustu. To opisane powyżej zjawisko, miało miejsce wczoraj z książką Lisy Jewell „Prawdziwa historia Melody Browne”. Mam wrażenie, że jest to zwykła a zarazem niezwykła powieść. Dałam się najpierw zwieść pozom okładki. Z przodu szary kontur kobiety, który zdawał się zapowiadać kolejną babską powieść. Streszczenie z tyłu zaintrygowało mnie jednak na tyle, że postanowiłam pożyczyć tą książkę.

Gdy Melody Browne miała dziewięć lat, w pożarze straciła dom, a wraz z nim wszystkie zabawki, zdjęcia i pamiątki. Ogień, zniszczył także jej wspomnienia – Melody nie pamięta niczego do dnia swoich dziewiątych urodzin. Teraz ma trzydzieści trzy lata i mieszka ze swoim siedemnastoletnim synem w Londynie. Nie odwiedza rodziców, odkąd opuściła dom w wieku piętnastu lat. Pewnego dnia zdarza się coś niezwykłego. W trakcie seansu hipnotyzerskiego na scenie traci przytomność – a kiedy dochodzi do siebie zaczyna jednocześnie odzyskiwać pamięć. Początkowo te wspomnienia nic dla jej nie znaczą, ale powoli, dzień po dniu, składa po kawałku prawdziwą wersję wydarzeń ze swojego dzieciństwa. Wspomnienia okazują się gorzko-słodkie. Każda przypomniana postać, jest dla Melody tajemnicą. Kobieta stara się znaleźć odpowieć na pytania dotyczące jej przeszłości.

Powieść napisana jest prostym językiem. Książkę czyta się szybko i przyjemnie, co w cale nie oznacza banalnej opowieści. Lisa Jewell napisała wzruszającą powieść o trudnym dzieciństwie mądrej a jednocześnie bardzo zagubionej dziewczynki. Czytając tą książkę, nie sposób pozostać obojętnym na los małej Melody. 

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Seks w wielkim mieście



Serial opowiada o życiowych perypetiach czterech przyjaciółek z Nowego Jorku. Mają po trzydzieści kilka lat, są wolne, niezależne, mają satysfakcjonujące prace, modnie i stylowo się ubierają. Kochają siebie nawzajem i lubią spędzać czas w swoim towarzystwie. Wszystkie szukają mężczyzny idealnego. Jednak cały urok serialu polega na tym, że dziewczyny, chociaż bardzo  się przyjaźnią mają bardzo różne charaktery oraz życiowe priorytety.
Miranda jest prawniczką odnoszącą sukcesy w pracy. Jej kariera zawodowa bardzo dobrze się rozwija. Miranda, gdy trzeba, potrafi być złośnicą. Do życia i mężczyzn podchodzi z rezerwą i cynizmem. Choć w jej życiu pojawiają się różni partnerzy, to jeden co jakiś czas pojawia się niczym bumerang – Steve. On i miranda dwa razy byli parą. Za drugim razem nawet ze sobą mieszkali. Nie wyszło. Pozostali jednak przyjaciółmi, którym raz na jakiś czas zdarza się chodzić ze sobą do łóżka. Pewnego razu Miranda zachodzi  w ciążę ze Stevem. Rodzi się Brady a jego rodzice układają sobie życie w nowych związkach. Podczas pierwszych urodzin chłopca, Miranda i Steve wyznają sobie miłość. Wszystko kończy się ślubem i przeprowadzką do domu na Brooklyn.
Charlotte zajmuje się sztuką i pracuje w muzeum. Jest fanką Elizabeth Taylor. Ma swoje ideały. Wierzy i czeka na miłość swojego życia. Pewnego wieczora, będąc na imprezie ze swoimi przyjaciółkami, postanawia że nim minie rok wyjdzie za mąż. Konsekwentnie realizuje swoje postanowienie, szukając odpowiedniego kandydata. Pewnego razu Charlotte przebiegając przez ulice, upada przed kołami jadącej taksówki. Wysiada z niej Trey aby pomóc kobiecie się podnieść. Patrzą sobie w oczy i niedługo potem Charlotte ogłasza przyjaciółką, że wychodzi za mąż. Trey jest atrakcyjnym kardiologiem, ma duże mieszkanie i dom na  wsi. Wydaje się być wymarzoną partią. Charlotte marzyła o dziecku. Po długim okresie nieudanych prób spłodzenia potomka, Trey kupuje swojej żonie bobasa z kartonu. To załamuje Charlotte. Mężczyzna rozumiejąc swój błąd  wyprowadza się z domu. Podczas rozwodu Charlotte reprezentuje prawnik Harry.  Po zakończeniu sprawy nie przestali się z sobą spotykać. Początkowo chodziło jedynie o seks lecz po pewnym czasie Charlotte i Harry stworzyli udany związek. Zaowocowało to ślubem i adopcją małej dziewczynki z Chin. Kilka lat później spełnia się wielkie marzenie kobiety i zachodzi w upragnioną ciążę.
Samantha prowadzi własną agencję PR. Jest najstarsza z głównych bohaterek, ale też najbardziej odważna i otwarta. Nigdy nie wstydziła się swojej seksualności. Naturalnie, jest też fanką związków na jedną noc. Kochała i kocha seks w każdej odmianie i w każdych ilościach. Jest szczera i otwarta do bólu. Używa też częściej przekleństw, albo słów wulgarnych, od reszty przyjaciółek. Jej zachowanie nieraz drażni pozostałe dziewczyny, starają się jednak tolerować i nie komentować  jej swawolnych poczynań. Któregoś wieczoru Samantha poznaje Smitha – kernera i wschodzącą gwiazdę kina. Ich spotkania szybko przeistaczają się w związek. Sporo młodszy chłopak wspiera Samanthę, gdy wykryto u niej raka piersi. Samantha obiecuje Smithowi, że pomoże mu w jego aktorskiej karierze. Przeprowadzają się do Los Angeles.
Carrie  jest felietonistką  gazety "New York Star". Jej kolumna to "Sex and the City". To głównie wokół jej życia toczył się serial - każdy odcinek wkomponowany jest w jej serialowy felieton. Jest romantyczką i ma obsesję na punkcie pięknych, markowych butów. Carrie ma na swoim koncie kilka bardziej lub mniej poważnych związków. W jej życiu pojawia się projektant mebli – Aidan,  pisarz Jack, rosyjski artysta Alexandr, z którym Carrie przez pewien czas mieszka w Paryżu. Wydaje się jednaj, że to John „Mr Big” jest jej największą miłością.  Mieli burzliwe rozstanie lecz gdy najgorsze emocje opadły, zaczają spotykać się na nowo jako przyjaciele. Ich relacje są bardzo zawiłe.  Raz się przyjaźnią,  raz sypiają ze sobą. Między nimi z jednej strony iskrzy ale ciągle się mijają w ferworze zdarzeń. Happy end następuje, gdy po telefonicznej rozmowie z przygnębioną i osamotnioną Carrie koleżanki proponują Bigowi, by pojechał po nią do Paryża. Na nowojorski Manhattan wracają już jako szczęśliwa para.
Stanford jest przyjacielem Carrie. Antonio przyjaźni się z Charlotte. Stanford pochodzi z arystokratycznej i bogatej rodziny. Ma on też poczucie stylu i humoru. Antonio jest stylistą. Pomaga Charlotte  w wyborze jej sukni ślubnej. Obydwaj panowie są gejami. Pewnego razu przyjaciółki aranżują ich spotkanie. Chcą aby obydwaj panowie się poznali. Nie przypadają jednak sobie do gustu. Wzajemnie się nie znoszą, jeden drugiemu nie szczędzi złośliwych uwag. Z czasem jednak i ich relacje ulegają zmianie. Nienawiść przeradza się w uczucie, które doprowadza panów do zawarcia związku małżeńskiego.
Czy w „Seksie w wielkim mieście” jest dużo seksu? Jest, ale pokazanego w sposób subtelny bez niepotrzebnej wulgarności. Bardziej mogą być irytujące rozmowy dziewczyn. Gdy się spotykają, nie szczędzą sobie pikantnych sekretów ze swojego intymnego życia. Nawzajem zwierzają się sobie ze wszystkiego. Kolejną irytującą rzeczą, jest to że panie zbyt często zmieniają partnerów. Wszystko tam się dzieje bardzo szybko. Nowo poznany mężczyzna szybko pojawia się w sercu i w sypialni. Później przychodzi rozstanie przeżywane bardziej lub mniej. Niedługo potem pojawia się kolejny facet, Który jest balastem na tęsknotę i samotność.  Jednym słowem bohaterki, mieszkanki Manhattanu, mogą wydawać się zbyt rozwiązłe.
Może właśnie to jest urokiem serialu. Można uważać go głupkowaty i infantylny. Inną możliwością jest dobra zabawa przy oglądaniu miłosnych perypetii  czterech przyjaciółek z wielkiego miasta. Mi pasuje ta druga opcja.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Festiwal u OziOko


Stała pośrodku dżungli. Nie wiedziała, z jakiego powodu, ale bardzo czekała na rzęsisty, tropikalny deszcz. Podobała się jej soczysta zieleń, która zewsząd ją otaczała. Powietrze było rześkie jak po burzy. Korony drzew tworzyły wysoko w górze zielony sufit. Przez jego dziury wpadały smugi światła. Ruszyła przed siebie wąską ścieżką, uważając na to żeby nie potknąć się o korzeń, nie zaplątać w jakieś pędy albo nie wdepnąć w pełzające zwierze, których w dżungli przecież pełno.
Po pięciu minutach spokojnego marszu i podziwianiu pięknej, dzikiej przyrody, dziewczyna dotarła na otwartą przestrzeń. Jej oczom ukazała się szeroka skarpa o lekkim wzniesieniu, która okazała się być polem uprawnym. Na samej górze stały trzy osoby – starszy mężczyzna i dwóch nastoletnich chłopców. Mężczyzna był Chińczykiem, miał na sobie lniane ubranie a na głowie brązowy kapelusz w kształcie stożka. Na plecach miał założony wiklinowy kosz niewiele mniejszy od niego samego. Chłopcy byli w jednakowych spodniach rybaczkach. Jeden z nich miał na sobie biały podkoszulek. Zbierali kolby kukurydzy i wkładali je do kosza, który wyglądał na plecach mężczyzny jak podróżny plecak. Ruszyła w ich stronę. Zauważyli ją dopiero, gdy była na tyle blisko, żeby się odezwać.
- Dzień dobry – powiedziała się do nieznajomych. - Czy panowie może wiedzą gdzie mieszka OziOko ?
Starszy Chińczyk spojrzał na nią przyjaźnie i rzekł:
- Widzisz tą górę, – wskazał ruchem ręki na wzniesienie majaczące się w oddali, – kiedy tam dotrzesz zobaczysz jeszcze jedną a na niej willę OziOko.
- Jak się tam dostanę? Cały dzień marszu… - oceniła odległość patrząc na wzniesienie, które spowijała mgła.
- Jakieś trzydzieści minut – stwierdził chłopak bez koszulki, poczym dodał - mam coś dla ciebie.
Z kieszeni spodni wyciągną biała kopertę, którą wręczył jej z uśmiechem. Na kopercie widniał napis „zaproszenie” wykonany ozdobną czcionką. Dziewczyna zajrzała do środka i znalazła karteczkę wypisaną na swoje imię i nazwisko. Była to wejściówka na słynny, coroczny bal w rezydencji OziOko. Impreza odbyć się miała za półtorej godziny. Wypadałoby zdążyć na czas – pomyślała. Właśnie wtedy usłyszała dziwny odgłos, który stawał się coraz bardziej wyraźniejszy. Przypominało jej to…
Odwróciła się i zobaczyła w odległości mniej więcej dwustu metrów czarną wielką pumę pędzącą w ich stronę. Niewiele myśląc zapytała Chińczyka czy może wskoczyć do jego kosza. Stary kiwną głową, że się zgadza a któryś z chłopców podsadził ją i weszła do kosza. W środku było duszno. Skuliła się i zamknęła oczy. Odgłos biegnącego zwierzęcia ucichł a w jego miejsce pojawił się pisk kół samochodowych, ostre hamowanie.
***







Otworzyła oczy. Leżała w czystej pościeli w mieszkaniu na przedmieściach Warszawy a obok spał jej Mężczyzna. Była druga w nocy. Wynikało z tego, że spała jakąś godzinę. Wcześniej rozmawiali przytuleni do siebie, jeszcze wcześniej się kochali.
Po cichu, żeby nie budzić Mężczyzny, wstała z łóżka, wzięła cienki koc złożony na pufie i poszła na balkon. To był jej częsty letni rytuał, który trwał godzinkę lub dwie. Przykryta kocem patrzyła na panoramę miasta. W oddani, widać było światła latarń i mrugania reflektorów przejeżdżających samochodów. W niektórych oknach domów paliło się światło.
OziOko… Co to za imię, co to za pseudonim? Nie potrafiła sobie przypomnieć, co miała na sobie biegając po dżungli i wskakując do kosza jakiegoś Chińczyka. Czy wypadało w tym iść na bal, tego nie wiedziała.
            ***

Trzy dni później, w sobotę, była liga mistrzów. Mężczyzna zaprosił do domu dwóch swoich kolegów, by obejrzeć wspólnie mecz. Wraz z nimi miały przyjść ich żony i tym samym przyjaciółki Leny, ale jedną zatrzymała w domu grypa dziecka, druga zaś, korzystając z nieobecności męża, w spokoju uczyła się do kolokwium. Mając wieczór tylko dla siebie, postanowiła zamknąć się w sypialni z białą herbatą i z powieścią, którą dwa dni temu podrzuciła jej przyjaciółka (ta, co nie przyszła, bo dziecko chore).
„…Nowikowie ucieszyli się bardzo, gdy po czterech godzinach jazdy znaleźli się pod domem swoich przyjaciół na Mazurach. Duży dom otaczał wspaniały ogród. Ich córeczki wybiegły z auta i od razu dołączyły do zabawy na trawie z dziećmi właścicieli domu, z którymi się dobrze znały.  Gdy ich rodzice wysiedli samochodu poczuli zapach sosny, żywicy, dymu z ogniska. Spodobało im się tutaj, z dala od rozpędzonego zgiełku miasta. Wszędzie było tak spokojnie, tak zielono…”
Po przeczytaniu tego akapitu, dziewczyna wróciła myślami do tego, co przyśniło jej się kilka nocy temu. Jej senna kraina była również przepełniona zielenią. A ten OziOko to na pewno był, (jeśli już) jakimś indiańskim szamanem z wielkim pióropuszem na głowie. Ta pożal się Boże willa, phi. Pewnie namiot, w którym zmieszczą się tylko trzy osoby, ściśnięte niczym korniszony w słoiku.  Z tą myślą, nie doczytawszy nawet do końca pierwszego rozdziału, dziewczyna zasnęła.
            ***

Patrzyła na wielką rezydencję, kiedy za plecami usłyszała męski głos.
- Pani Lena Kwiecień?
Obróciła się i zobaczyła obok siebie w średnim wieku mężczyznę o miłej aparycji. Miał na sobie elegancki frak. Uśmiechnęła się do niego i przytaknęła.
- W takim razie jestem do pani dyspozycji – powiedział i położywszy dłoń na jej ramieniu poprowadził ją na tyły domu do wielkiego ogrodu.
Na początku wydawało się Lence, że trafiła w objęcia wielkiego chaosu. Przystanęła i dobrą minutę stała w konsternacji próbując zrozumieć to, co widzi. A widziała kobiety, kobiety świata. Wszystkich narodowości, nacji, kolorów skóry, religii. Do jej uszu dolatywał galimatias złożony z wielu języków. Było kolorowo, gwarno i wesoło.
Po kilku minutach przyglądania się Lena zaczęła rozumieć, gdzie się znalazła. Był to festiwal kultur i tradycji. Kobiety z całego świata prezentowały tam swoje pasje, zainteresowania. Dziewczyna właśnie konsumowała makaron ryżowy, który zakupiła na jednym ze stoisk, kiedy podeszła do niej Gejsza i zagaiła rozmowę.
- Pierwszy raz tutaj?
- Tak.
- No, no nieźle. Za pierwszym razem będziesz na audiencji. Ja tu jestem szósty raz i nic – powiedziała wesoło Gejsza.
- Na jakiej audiencji i u kogo?
- W rzeczy samej u OziOko. Wiem, że pójdziesz do tego przybytku- wskazała ręką na pałac – bo przyprowadził cię kamerdyner.
- No dobrze. A czego ten cały OziOko chce ode mnie.
- Kochana, to festiwal próżności. Będziesz wiedziała co powiedzieć. – Gejsza zaczęła się śmiać a gdy już przestała wskazała na kubek, który trzymała w dłoni i dodała rozbawiona – Przepraszam cię. To przez ten poncz.  W tamtym roku OziOko wybrał moją znajomą. Zazdroszczę jej. Mogłabym pochwalić się moim pięknym śpiewem..
Rozrywkowa Gejsza zamyśliła się i odeszła.
Lena ponad godzinę kręciła się po ogrodzie. Podziwiała przeróżne rękodzieła, słuchała muzyki i śpiewów, poznawała nowe, dotąd nieznane smaki i potrawy. Zaczynało jej się bardzo podobać w tej zaczarowanej krainie zdominowanej przez kobiety. Gdy stała przy stoisku trzech Finek (babki, matki i córki), które robiły bardzo ciepłe swetry, skarpety i rękawiczki, ktoś chwycił ją za ramie. Odwróciła się i zobaczyła kamerdynera, tego samego który przyprowadził ją do ogrodu.
- Już czas iść – rzekł – pan OziOko prosi.
Chwyciła go jak przedtem pod ramię i razem pomaszerowali w stronę ogromnej willi. Dziewczyna nie wiedziała, czego się spodziewać. Była trochę zaniepokojona ale też intrygowało ją co i kogo spotka w tym wielkim domu, do którego waśnie zmierzała.
Weszli do ogromnego okrągłego holu, na środku którego stał duży model kuli ziemskiej. Potem skierowali się na prawo i przez wysokie drzwi weszli do przytulnego pokoju.
Zza niskim stołem na puchatych poduchach siedziały trzy kobiety. Pierwsza, Eskimoska, była mała i wydawała się być szarą nieśmiałą myszką. Miała długie popielate włosy i śmiesznie mrużyła oczy.  Drugą kobietą była obfitych kształtów Peruwianka.  Była też atletycznie zbudowana Australijka. Lena Polka przedstawiła się kobietą i zasiadła przy nich. Chwilę potem otworzyły się drzwi i starsza pani w uniformie gospodyni. Przyniosła na tacy wielką wazę, z której wydobywał się wspaniały aromat. Kiedy kobieta użyczywszy im smacznego wyszła z pokoju, po kolei napełniły swoje miski.  Dziewczyny były zachwycone zupą-kremem z małymi grzankami.
Dwadzieścia minut później otworzyły się wielkie drzwi w drugim końcu pokoju i pojawił się on – OziOko. Intuicyjnie wiedziałyśmy, że to on. Był czarnoskórym mężczyzną po trzydziestce. Miał na sobie jasne dżinsy i koszule w drobną kratkę. Był przystojnym facetem z pięknym uśmiechem.  Podszedł do swoich gości przywitał się.
Pół godziny miło rozmawiali o różnych sprawach popijając chłodną lemoniadę.  W pewnej chwili gospodarz wskazał na Eskimoskę. Ta wiedząc, co to oznacza wstała i zaczęła mówić:
- Mam dwadzieścia cztery lata i dwoje dzieci. Od dziesięciu lat jestem jedyną akuszerką w mojej wiosce. Nikt mnie nie instruował, co robić, gdy odbierałam pierwszy poród, to było takie instynktowne.  Jestem kobietą i jestem z siebie dumna! Marzy mi się wyprawa do Paryża – skończywszy opowiadać dziewczyna osiadła.
Była z siebie dumna. Lena pomyślała, że robi piękną rzecz i ma prawo być z siebie zadowolona.  Jako druga wystąpiła Peruwianka.
- Mam trzydzieści osiem lat. Mam umiłowanie do kolorów. Robię barwne pledy i poncho a kiedy mam czas ta wieczorami tworze kolczyki z wełny. Poza tym umiem czytać i pisać listy. Urodziłam i wychowałam czwórkę dzieci, z czego jestem dumna. Jestem kobietą.
Ani Eskimoska ani Peruwianka nie wspomniała o swoim mężu, eksmężu czy chociażby o ojcu swoich dzieci. Lena zastanawiała się, dlaczego. A może tu po prostu wypadało skupić się tylko na sobie. W końcu to festiwal kobiet i ich próżności, czego dowodem miał być wywód Australijskiej fitness.
- Mam dopiero dziewiętnaście lat a już coś w życiu osiągnęłam. Prawo jazdy zdałam za pierwszym razem a siostra dopiero zdała za trzecim. Cztery razy w tygodniu trenuję na siłowni i mam fantastycznie ciało i super płaski brzuch.  Mój dziadek ma bajkowy jacht, na którym w lecie robię fajne party.  Nie muszę dodawać, że nieźle sobie radzę z czytaniem – puściła w tym momencie oczko do Peruwianki – a o dziecku ewentualnie pomyślę dopiero za lat dwadzieścia, kiedy będę już starszą panią w bamboszach i z fałdkami w wokół bioder.
Przyszedł czas na Polskę. Lena wstała i po krótkim namyśle zaczęła mówić:

- Mam dwadzieścia dziewięć lat i mieszkam z moim ukochanym mężczyzną. O dziecku pomyślę za kilka lat, kiedy już będę mieć dwunasto arową działkę i wybudowany na niej wspaniały dom. Nie wyobrażam sobie życia bez kolczyków, siedmiu buteleczek perfum w szufladzie, komedii romantycznych, wakacji spędzanych nad morzem oraz kilku potraw kulinarnych.  Jakiś czas temu przechadzałam się po dżungli na boso w krótkich szortach. Mam bardzo brudne stopy. Tylko tyle! Przecież mogło mnie coś ugryźć, ukąsić, uszczypnąć albo ukuć. Nic takiego się nie wydarzyło. Warszawianka szła przez dziką dżunglę bosą stopą i z podniesioną głową. Jestem dumną z siebie kobietą- pękająca z dumy Warszawianka usiadła na swoim miejscu.
- A ja jestem dumny ze wszystkich kobiet na świecie. Podziwiam ich zdolności, pasje, piękne życie, w którym są wspaniałe plany i marzenia. Kobiety powinny o nich mówić i nie bać się chwalić swoimi choćby niewielkimi sukcesami – rzekł OziOko, wstał i zaczął bić brawo.
Lena zamknęła oczy i wsłuchiwała się w muzykę, która dochodziła z ogrodu przez uchylone okno.
***
W ogrodzie powoli zapadał zmrok. Cała piątka po zakończeniu spotkanie wyszła na zewnątrz aby dołączyć do zabawy, która niedawno się rozpoczęła. Na wysokim podeście panie z różnych stron świata prezentowały muzykę, tańce i śpiewy ze swojego kraju. Za sceną przy małym drewnianym stole siedziało czterech mężczyzn we frakach, w śród których Lena rozpoznała swojego opiekuna. Panowie byli w dobrych humorach  i rozmawiali ze sobą trochę za głośno, na co miała zapewnie  wpływ prawie już pusta butelka rumu. Jeszcze trochę a panowie kamerdynerzy stracą swój  wdzięk i  fason – pomyślała Lena.
OziOko, jak porządny gospodarz, przechadzał się po całym przyjęciu i wszystkiego doglądał. Ucieszył się na widok tańców, które miały miejsce pod sceną. Wśród tańczących kobiet Lena dostrzegła Peruwiankę i Eskimoskę. Bawiły się świetnie. Fitness Australijki nigdzie nie mogła zobaczyć co nie specjalnie ją zmartwiło. Pokręciła się jeszcze trochę po ogrodzie, wypiła bardzo słodki napój chłodzący i przyłączyła się do tańców. Gdy zgrzana wyszła z tłumu żeby trochę odsapnąć, usłyszała dzwonek swojego telefonu komórkowego. Wyjęła go z tylnej kieszeni spodni i spojrzała na wyświetlacz, na którym widniał napis „wiklinowy przyjaciel”. Dziewczyna dziwiła się nieco ale w końcu odebrała.
- Czy  mam już przybyć po panią? – Zapytał  znajomy głos słuchawce.
- Bardzo dobrze się tu bawię ale chyba czas na ewakuację – powiedziała Lena.
- chwilę i już jestem.
Minęła naprawdę krótka chwila i już pojawił się Chińczyk, ten sam którego spotkała po wyjściu z dżungli. Na plecach miał swój wielki kosz. Dziewczyna podeszła do niego i bez problemu weszła do kosza.
- Co się stałą z puma – spytała.
- Pobiegła w całkiem inną stronę.
                                                                                                          CZERWIEC 2012

Wakacyjny stosik


Gdy srebrzy się ziemiaŚmierć nie ulega przedawnieniuPrawdziwa historia Melody Browne Karty na stółCukiernia pod Amorem. ZajezierscyCzarna Dalia




piątek, 3 sierpnia 2012

Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy




Podczas wykopalisk na rynku w Gutowie archeolodzy dokonują niezwykłego odkrycia. Wzbudza ono zainteresowanie córki właściciela cukierni Pod Amorem. Czy Iga rozwikła dawną rodzinną tajemnicę? Czy przepowiednia sprzed wieków naprawdę się spełniła?
W poszukiwaniu odpowiedzi prześledzimy fascynującą historię rozkwitu i upadku jednego z najświetniejszych mazowieckich rodów.

Zajezierscy to pierwsza część trzytomowej sagi o Gutowie.
Autorka opisuje losy kilku pokoleń kobiet (i ich mężczyzn) w malowniczej scenerii dziewiętnastowiecznych dworków oraz współczesnej prowincji. Znakomicie oddaje koloryt epoki, zarówno jeśli chodzi o realia życia codziennego, jak i przełomowe wydarzenia historyczne. Przeplata przeszłość z teraźniejszością, tworząc niepowtarzalną opowieść o silnych kobietach, ich marzeniach i namiętnościach oraz wytrwałym dążeniu do wyznaczonych celów.

czwartek, 19 lipca 2012

Zwrotnik Raka - zło


Zwróciłam ostatnio uwagę na film dokumentalno-podróżniczy „Zwrotnik raka”. Młody człowiek podróżuje dookoła świata wzdłuż Zwrotnika Raka. Odwiedza o 18 krajów a trasa wyprawy liczy prawie 38 tysięcy kilometrów. Jak do tej pory widziałam dwa odcinki tej serii. Jeden i drugi wywarł na mnie duże wrażenie. Nie sposób pozostać obojętnym, na to, co prezentuje podróżnik Simon Reeve.

To, co lubię w filmach dokumentalnych, to jest to, że pokazują zwykłe i prawdziwe życie. Niczego nie tuszują, ubarwiają ani nie koloryzują.

Pierwsza sytuacja, która mnie zaskoczyła, miała miejsce w Meksyku. Ekipa reporterska podróżowała przez kraj chcąc zobaczyć jego piękne zakątki a także kulturę i styl życia jego mieszkańców. Simon i jego załoga zajechali na stację benzynową, aby zatankować samochód. Chwilę potem na stacji pojawił się inny samochód, z którego wysiadł mężczyzna. Nie ważąc na obecność kamery, podszedł do ekipy reporterskiej i zażądał, żeby mu zapłacono za to, aby puścił ich w dalszą drogę. W międzyczasie, gdy Simon rozmawiał z Meksykaninem, na stacji benzynowej pojawiały się inne auta.  Wychodzący z nich mężczyźni okazali się być sojusznikami człowieka chcącego wyłudzić pieniądze. Ekipa, widząc, że sytuacja staje się nieciekawa, dzwonią na policje mówiąc o wydarzeniu. Okazało się, że stróże prawa w tej sprawię nie mogą nic zrobić. Co więcej, poradzili podróżniką zapłacić żądaną sumę. Ekipa była zmuszona dać pieniądze mężczyźnie i było po całej sprawie. Pojechali dalej.

Meksyk jest państwem bezprawia. Po tej historii jestem tego pewna. Na ulicach meksykańskich miast, panuje nie tylko bieda i ubóstwo, ale i też grasują tam gangi, które czują się bezkarnie.
    
Kuba do tej pory kojarzyła mi się ze swoistą muzyką wygrywaną na bębnach i gitarze oraz z cygarami. Simon będąc w Hawanie odkrył zjawisko, które szybko się rozprzestrzenia. W mieście na wolnych placach między blokami, zakładane są mini pola uprawne, na których rosną lokalne produkty. Pomysł wydaje się być dobry. Dla plantatorów jest to dochodowy interes, mieszkańcy mają za niską cenę świeże warzywa i owoce a wolne miejsca w mieście są dobrze zagospodarowane.

Kolejny odcinek z cyklu „Zwrotnik raka” był kręcony w Azji. Piękne zielone doliny, nad którymi wisi mgła. Te zapierające dech w piersiach widoki, mocno kontrastują ludzkimi losami w niektórych biedniejszych zakątkach tego kontynentu.

Pierwsza część odcinka pokazywała stolice Bangladeszu, Dhaki, wielomilionowego miasta, w którym znaczna część społeczeństwa żyje w slumsach. W czasie spaceru ulicami miasta, ekipa Simona zauważyła grupkę małych dzieci. Mieli duże płócienne torby, do których wkładali znalezione przedmioty.  Nakrętki od butelek, kapsle, puszki i inne rzeczy. Niestety dla nich to nie była zwykła dziecięca zabawa. Do swoich toreb wkładali tylko te przedmioty, które mogli później za sprzedać za kilka groszy, które przeznaczą na jedzenie.
Bohaterem kolejnej części dokumentu był dziesięcioletni chłopiec. Pracował w niewielkiej hucie szkła. Był tam pomocnikiem, który segreguje małe gorące butelki, które dopiero co wyszły z pieca. Chłopiec patrzy, które butelki są dobre a które wadliwe.  Praca jest niebezpieczna a w zakładzie jest bardzo gorąco. Dziesięciolatek wyrusza z ekipą reporterską, by pokazać i opowiedzieć o swoim codziennym życiu.

Drewniany długi podest otoczony balustradą. Na podłodze leży wiele mat i pozwijanych kocy. Wśród nich znajduje się posłanie chłopca i jego mamy. Zapytany przez dziennikarza, dlaczego nie mieszkają w domu, chłopiec odpowiada, że mieszkając tu łatwiej przetrwać i zarobić na jedzenie.


Następnie idą do miejsca, które zrzesza młodych pracujących chłopców. Dzieci spędzają tu swój wolny czas. Dostają ciepły posiłek, mogą się tu przespać a także uczyć się, bawić i zawiązywać dziecięce przyjaźnie. Ta organizacja umożliwia im bycie choć przez chwilę zadowolonymi i beztroskimi dziećmi.

Na koniec wracamy do fabryki szkła. Przy piecu stał teraz, jako pomocnik, może ośmioletni chłopiec. Nie sposób było nie zauważyć wielkiej rany na jego przedramieniu spowodowaną oparzeniem podczas wykonywania swojej pracy.

Ten reportaż był smutny. Uzmysławiał, że dzieci w niektórych zakątkach świata są zmuszane do ciężkiej i 
niejednokrotnie niebezpiecznej pracy. To one są odpowiedzialne za zarobienie na jedzenie dla siebie i swojej rodziny. Nie powinno tak być. Przecież jest czas dzieciństwa, zabawy, śmiechu…

wtorek, 10 lipca 2012

Dobry człowiek w Kropce



Co się dzieje kiedy akcja książki dzieje się w fikcyjnym miejscu i  kiedy nawet w przybliżeniu nie znamy wieku głównych bohaterów? Tak się dzieję w „Dobrym człowieku” Andrew Nicoll, powieści którą obecnie czytam. Moim zdaniem autor subtelnie nakreśla świat, podsuwając czytelnikowi różne tropy, które w połączeniu ze sobą stanowią całość. Odludne wybrzeża Bałtyku.  Kino, tramwaje, rynek z fontanną pośrodku,  garnitury szyte na miarę oraz sama okładka książki przedstawiająca parę idącą brukowaną uliczką między kamieniczkami. Pisarz zmusza w ten sposób czytelnika do tego aby sam zbudował w swojej wyobraźni świat przedstawiony. To w książkach podoba mi się najbardziej. Czytając muszę sama wymyślać scenografie, stroje a także sposób bycia bohaterów. Myślę, że autor „Dobrego człowieka” zrobił to w bardzo dobrze przemyślany sposób.    

Tibo Krovic jest burmistrzem Kropki. Ma przydomek „dobry”, ponieważ dba o swoje miasto i jego mieszkańców. Sąsiednimi miastami Kropki są Myślnik oraz Umlaut. Tibo jest dobrym gospodarzem, lubiącym swoją prace. Jeśli jednak chodzi o płeć przeciwną, dobry  burmistrz Krovic staje się nieśmiały…

Kocha się sekretnie w swojej pięknej sekretarce Agathe Stopak. Lecz nie może liczyć na spełnienie swej miłości. Kobieta jest zamężna. Jej mąż już dawno przestał zwracać na nią uwagę. Nawet gdy Agathe wchodzi do sypialni w koronkowej bieliźnie, mąż wszystko ignoruje i wychodzi. Agathe czuje się zaniedbywana.

Tibo dyskretnie okazuje kobiecie swoją przyjaźń. Agathe, którą przygnębia oziębłość męża, coraz bardziej cieszy zainteresowanie ze strony burmistrza. Przełom następuje w dniu, kiedy kobieta przypadkowo wrzuca swoje drugie śniadanie do fontanny. Dobry burmistrz Tibo zbiera w sobie odwagę i zaprasza ją na lunch.

Styl Autora jest bardzo ciekawy. Powieść wydaje się być lekką a zarazem inteligentnie napisaną.  Niektóre dygresje są napisane humorystycznie i z przekąsem, co nadaje narracji ciekawe zabarwienie. Tibo i Agathe poszukują w swoim życiu spełnienia. To niebanalna historia o  poszukiwaniu pięknej przyjaźni i miłości.  Jak ta historia się skończy nie wiem. Dowiem się dopiero wtedy, gdy przeczytam jej ostatnią stronę.

czwartek, 28 czerwca 2012

Patologia – czyli jak godnie znieś zdradę.


Wczoraj wieczorem obejrzałam interesujący film. Nie pamiętam jego tytułu, ani imion bohaterów, którzy w nim występowali. Skupiłam się na jego fabule, która mnie intrygowała, a czasem też irytowała.

Główną bohaterką była pulchna, ale ładna aktorka w średnim wieku. Wraz z mężem (również aktorem) wychowywali dwóch synów. Ich mieszkanie było dwukondygnacyjne. Oni zajmowali parter a na piętrze był skromnie urządzony pokoik, który komuś wynajmowali.

Pewnego wieczora aktorka wracała ze spektaklu, w którym występowała. Przyjechał po nią samochód prowadzony przez młodego i przystojnego kierowcę. W czasie jazdy obydwoje swobodnie się czuli i prowadzili ze sobą miłą rozmowę. Dało się wyczuć coś jeszcze – między nimi wyraźnie zaiskrzyło. Aktorka potem wysiadła pod swoim domem i weszła na schody a wtedy młody kierowca wyskoczył z samochody jak poparzony, podbiegł do niej i przez chwilę się całowali. Kilka dni później chłopak pojawił się u niej na planie, gdzie kręciła film. Nie tracąc czasu udali się do jej przyczepy, gdzie się kochali. Romans trwa…

Potem zbiegły się w czasie dwa wydarzenia. Lokator, który wynajmował pokoik na górze, zdecydował się wyprowadzić. Chłopak wyjawia swojej żonie, że kogoś ma i odchodzi z domu. Jakimś cudem zamieszkuje w domu swojej aktorki i jej męża. Kobieta przychodzi do niego na górę, kiedy mąż już zaśnie. Po wszystkim, schodzi na dół i kładzie się spać w sypialni obok męża.

I tak to wygląda jakiś czas. Panowie jedzą razem śniadanie przy stole w kuchni, dzielą się kanapą w salonie a w nocy pulchną aktoreczką. Chłopaka denerwuje ta niezdrowa sytuacja. Kobieta nie chce na razie  niczego zmieniać dla dobra dzieci - jak mówi.

W dzień, w którym aktor wyjeżdża na tydzień z domu, nakrywa żonę ze swoim kochankiem w ich łóżku małżeńskim. Mąż i żona chwilę potem rozmawiają w kuchni. Ona mówi, że jest jej dobrze i chce być z chłopakiem. Zdruzgotany mąż nie zamierza się wyprowadzić. Po jego wyjeździe kochankowie ustalają, że mąż może pozostać w domu ale będzie mieszkał w pokoju na górze. Po powrocie aktor przystaje na te warunki.

Sytuacja w tym domu dla widza (czyli dla mnie), jest patologiczna i niezdrowa. Wszyscy przez pewien czas funkcjonują w tym układzie, żyjąc w akceptacji zaistniałej sytuacji. Mąż aktorki żyje z nimi w zgodzie, tyle tylko że za dużo pije i zamyka się w swoim świecie, nic nie komentując.

I gdy już myślałam, że w tym dramacie powinno jakieś morderstwo czy samobójstwo, sprawy potoczyły się nieco pogodniejszym torem. Aktor, za namową żon, zaczyna spotykać się z jej znajomą (wiem, że to bardzo pokręconeJ). Nie wiem tylko, czy rozwód może być szczęśliwym zakończeniem, nawet jeśli chodzi  tylko o film. Ale na rozwodzie się właśnie skończyło.

piątek, 22 czerwca 2012

Morze


„Ci, których wykarmiła ta sama pierś, są braćmi”

Wiele razy słyszeliśmy te słowa. Do Amana wypowiadano je w jego domu, dużym i pięknym. Ja słyszałem to porzekadło w domu mojego przyjaciela, kiedy prasowałem koszule, pastowałem półbuty albo robiłem dla niego grzanki i kakao na śniadanie. Potem, gdy Aman wracał ze szkoły, zjadał ze swoim ojcem obiad, przebierał się i przywoływał mnie. Byliśmy w tedy kompanami zabaw. W tedy zacierały się między nami wszystkie różnice.
To jego ojciec był właścicielem tego wspaniałego domu, woził go codziennie do szkoły nowym autem. To Aman dostał na piąte urodziny rower a na kolejne zegarek. Potem zacząłem zazdrościłem mu umiejętności pisania i czytania.  Często czytał mi książki i różne opowiadania. Wstydziłem się wtedy, że jestem synem służącego, zwykłym analfabetą. Przyjacielem syna mojego chlebodawcy.  Było jednak coś, co łączyło mnie i Amana – obydwaj nie mieliśmy matek. Matka mojego przyjaciela zmarła kilka godzin po jego narodzinach, moja uciekła z bandą włóczęgów zostawiając mężowi trzymiesięczne niemowlę.

Mieliśmy kilka ulubionych opowiadań. Któregoś chłodnego wieczoru siedzieliśmy w jego pokoju na wzorzystym dywanie. On czytał, ja słuchałem. Historia toczyła się nad morzem. Nigdy nie widziałem morza.  W pewnej chwili wstałem i podszedłem do okna.
Wyobraziłem sobie, że Kabul leży nad brzegiem morza. Wydawało mi się, że nie patrzę teraz na jałowe piaski ciągnące się bez końca, gdzie wznieca się tylko kurz. Stałem nad stromym urwiskiem porośniętym soczystą trawą, w którą wplątywał się mocny wiatr. Patrzyłem na morze, które szumiało i miało kolor atramentu. Nie pamiętam, co wtedy czułem, grozę, zachwyt a może jakąś dziwną tęsknotę i nostalgię. Zastanawiałem się, czy na północy, gdzie zimy są ostre, morze zamarza tylko przy brzegu czy dużo dalej…

To był sen zwyczajnego dwunastolatka. We snach byłem zawsze wyższy niż w rzeczywistości. Było późne popołudnie. Morze było bardzo spokojne a niebo usłane paletą barw. Biegaliśmy z Amanem po plaży na bosaka.
Naraz zwolniliśmy i kawałek szliśmy spokojnym, miarowym krokiem. Pewnej chwili Aman zatrzymał się i upadł na kolana. Zrobiłem to samo, co mój przyjaciel. Obydwaj zaczęliśmy rękami odgarniać piach robiąc dziurę. Piach stawał się coraz mokrzejszy. W końcu Aman dokopał się do butelki z niebieskiego szkła, w której znajdował się zwinięty kawałek papieru. Kiedy już odkorkował butelkę, wyją z niej rulonik, rozwinął go i wręczył mi. Teraz, w moim śnie, to ja byłem tym, który umie czytać. Na górze starej i wystrzępionej kartki znajdował się schemat, coś w rodzaju prostej mapki. Wiem, że były tam naszkicowane góry, chmury i ptaki, zupełnie jak na dziecięcych rysunkach. Poniżej znajdowały się wyrazy, łączące się w zdania. Właściwie czytane układały się w bardzo rytmiczny wiersz. Nie umiałbym powtórzyć jego treści, lecz wiem, że były to najpiękniejsze słowa o przyjaźni.
Przeczytałem je nagłos. Teraz to Aman słuchał a ja recytowałem wiersz. Później siedzieliśmy na piasku i patrzyliśmy jak słońce zachodzi na Kabulskim niebem. Nad naszym morzem.

czwartek, 14 czerwca 2012

Agatha


Co by się stało, gdybym w jakimś barze zamówiła gin z tonikiem i ogórkiem? A jakby to smakowało? Tego nie wiem. Ale książka o takim tytule na tyle mnie zaintrygowała, że będąc ostatnio w bibliotece wypożyczyłam ją. „Gin z tonikiem i ogórkiem”, jak jest napisane z tyłu książki, to opowieść o grupie zaprzyjaźnionych trzydziestolatków. „…Jak w natłoku nieważnych zdarzeń i błahych przygód rozpoznać prawdziwą miłość?” Może się dowiem. Na razie leży na szafce i czeka na swoją kolej.
Tak samo jak czeka „Dobry człowiek” Andrew Nikoli. Z tyłu napisane jest: „Opowieść miłosna i opowieść o miłości, a także magii, przyjaźni, wspaniałym jedzeniu, orkiestrze dętej, włoskiej czarownicy i potężnym prawniku.”  Zachęciło mnie i to.
No i książka, którą czytam aktualnie „Noc i ciemność” Agatha Christie. Z tą panią to miałam pewien kłopot. Słyszałam już dawno, że pisała świetne kryminały, które stały się klasyką. Jakiś czas temu wypożyczyłam jej książkę. Był to zbiór krótkich opowiadań. Może za bardzo nastawiłam się na coś „wow”. Opowieści wydawały mi się błahe, przewidywalne i bez polotu. Zrezygnowałam, nie doczytawszy książki do końca. Ale że Agatha Christie wielką pisarką była, postanowiłam zrobić drugie podejście do jej książek. Na razie przeczytałam osiemdziesiąt stron kryminału i jest dobrze. Tajemnica, dom okryty złą sławą… Ciekawi mnie co będzie dalej. 

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Pamiętnnik


Kiedyś pisaliśmy pamiętniki. Jeden zeszyt myśli i tajemnic wystarczał na lata. Czuliśmy się swobodnie biorąc do ręki długopis lub pióro i zapisując swoje najskrytsze sekrety. Szczęśliwa lub nieszczęśliwa miłość, sympatie i antypatie. Może nawet niektórzy opisywali swoje życie intymne. Nieraz takie pamiętniki nosiły w sobie czyjeś drugie sekretne życie. Zdrada, romans lub jakąś gorszą tajemnice. Kiedy o tym piszę, nasuwają mi się na myśl filmy kostiumowe. Anglia, wiek dziewiętnasty, wielkie domy z bajecznymi ogrodami. Ileż tam było tajemnic i zawiłych historii. Ale wówczas wszystko było pod naszą kontrolą. Nasz pamiętnik leżał bezpieczny w biurku, w szufladzie lub pod poduszką. Był tylko dla nas. Inne osoby nie miały do niego dostępu.
Co się zmieniło? Moim zdaniem dużo. Oczywiście ludzie piszą dalej sekretne zeszyty. W dzisiejszych czasach  powstała inna możliwość na wyrażanie siebie - portale społecznościowe, grupy zainteresowań, chaty. Czy to nie straszne, że komuś nieznajomemu za pomocą komunikatorów internetowych możemy powiedzieć wszystko a po zaledwie kilku rozmowach nazywamy siebie przyjaciółmi? Czy to wszystko jest prawdziwe a może sztuczne? Wolałam czasy gdy ludzie się spotykali, zjedli ze sobą przysłowiową beczkę soli i dopiero w jakiś bardziej naturalny sposób rodziła się piękna więź przyjaźni.
Na początku  było wielkie boom i powstała Nasza Klasa. Prawie każdy szanujący się internauta zakładał tam swój profil. Pamiętam jak to było. Też chciałam należeć do tej społeczności. Kazano mi podać swoje dane, imię nazwisko, datę urodzenia. Portem posunęłam się dalej i dodałam swoje zdjęcie. Robiąc to, myślałam, o tym, że każdy użytkownik tego portalu z obojętnie jakiego miejsca na świecie, może wejść na mój profil. Niby prywatny ale powszechnie dostępny dla wszystkich?
Potem pojawiła się inna modna zabawka – facebook. Ten nowy produkt był już bardziej zaawansowany i rozbudowany. Oprócz podstawowych informacji na swój temat użytkownik ma możliwość przedstawić swoje zainteresowania. Wszystko co ma ulubione. Książki, filmy, aktorzy, ulubieni wykonawcy muzyczni, poglądy religijne i polityczne. Nie neguje tego bo sama świadomie dałam się wciągnąć w ten wirtualny świat. Tylko czasem się zastanawiam dokąd on zmierza. Co jeszcze będzie profanum.  Na całe szczęście użytkownik na wybór i sam decyduje jakie informacje ujawni.
Istnieją jeszcze blogi czyli pamiętniki w sieci. Bloga może założyć każdy. Są to domowe strony o różnorakiej tematyce. Ale trzeba uważać, w takiego typu pamiętnik może mieć wgląd każdy - nasz znajomy, przyjaciel, partner. Znowu pojawia się sztuczność (trzeba obwijać w bawełnę i pisać ogólnikami) i profanum, bo dla wszystkich.
Czasy się zmieniły ale czy koniecznie trzeba się do nich dostosować za wszelką cenę. A może jak mówisz o bardzo osobistych i trudnych sprawach na forum to jesteś na czasie i ludzie zwracają na ciebie uwagę. Ja potrzebuję mieć swoją intymność, swoje własne sacrum, a Ty?

poniedziałek, 21 maja 2012


Sen


Obudziłam się w małym pomieszczeniu, które wypełniało światło świecy. Leżałam na czymś twardym, nakryta ciężkim zmechaconym kocem. Usiadłam na moim posłaniu. Zorientowałam się, że jestem w kajucie. Wiedziałam, że jest środek nocy i znajduję się na pełnym morzu. Wstałam z posłania i spojrzałam w wielkie lustro  stojące na podłodze i oparte o ścianę. Miałam na sobie długą i workowatą koszulę nocną. Wyglądałam strasznie. Obejrzałam się. Na drewnianym stole leżała pożółkła mapa, świeczka w świeczniku oraz kubek. Był pusty ale buchała z niego para.  Powietrzu pachniało rumem i olejkiem cytrynowym, który moja mama dodawała do masy sernika.
Otworzyłam drzwi, przestąpiłam wysoki próg. Pokonałam kilka schodów (na górę) i znalazłam się na pokładzie. Jego zobaczyłam dopiero po dłuższej chwili. Stał przy barierce i patrzył w morze. Wyszukiwał białych, pieniących się  fal. Podeszłam do niego. Razem zachwycaliśmy się  szumem morza i wiatru. Byliśmy tak blisko jak kiedyś. Czułam naszą  zażyłość i było mi tak dobrze. I było mi tak dobrze patrzeć znowu z nim na gwiazdy… Tylko tyle.

poniedziałek, 14 maja 2012

Harmonia


Ile mogą mieć zwrotek piosenki „Gdybym miał gitarę” i „Hej sokoły” ? jak się okazuje dużo. Zbyt dużo.

Mieszkam w średniej wielkości mieście, blisko rynku (tego z ratuszem) oraz bardzo blisko deptaka. Obecnie na pobliskim deptaku siedzi na małym składanym krzesełku osoba, która od dwóch godzin „umila” życie grą na harmonii.  Lubię dźwięk tego instrumentu i lubię melodię, które dochodzą do mnie zza okna. Uwieście jednak, że po pół godzinnym słuchaniu tego samego utworu jedynym  sensownym wyjściem jest zamknięcie okna. Po pół godziny koncert drażni. Chce się aby ostatnie słowa pewnej piosenki się ziściły :

„I nikt nie słyszał już cygańskiej pieśni tej,
gitara znikła gdzieś i Cygan też.”

niedziela, 13 maja 2012

Zwiedzam...



Wczesnym popołudniem wyruszyłam spod Pałacu Prezydenckiego na Krakowskim Przedmieściu Chcąc okrążyć nasz Biały Dom pojechałam prosto, prosto i przy najbliższej nadarzającej się okazji skręciłam w prawo. Jechałam bardzo wąską, brukowaną ulicą biegnącą między kamienicami. Kiedy dotarłam na główna drogę, zorientowałam się ze biegnie ona wzdłuż Wisły. Skręciłam w prawo. Chwilę później wjechałam pod tunel.  Gdy spod niego wyjechałam najpierw po lewej stronie rzucił mi się w oczy duży billboard z prezesem pewnej polskiej partii politycznej, a nieco dalej zamajaczył w oddali za drzewami zarys Stadionu Narodowego. Miałam cel! Podjechać jak najbliżej tego obiektu. Czekałam aż pojawi się jakiś skręt w lewo, który umożliwi mi wjechanie na most w celu przedostania się na drugi brzeg rzeki. Skręciłam. Widziałam  ładnie wijącą się w górę drogę , która jak się wydawała prowadziła na most. Gapa nie znalazła początku tej pętli i pojechała dalej. Tym samym nadłożyłam sobie drogi. Ale czujna, że tam gdzieś musi być zjazd do następnego mostu , który już się przybliżał, w końcu zjechałam dobrze i przejeżdżałam przez naszą Wisłę (tramwaj się nawet trafił). Potem pchałam się jakiś czas prosto. Aż dojechałam do jakiś pól, które zakończyły jakimś terenem za bramą. Wydaję mi się, że były to ogródki działkowe. Trochę więc cofnęłam i odbiłam w lewo. Najpierw trochę zabudowań miasta. Aż w końcu, gdy wjechałam na czteropasmową drogę ukazał się stadion. Byłam coraz bliżej, coraz bliżej… Aż w końcu znalazłam się pod tym nowoczesnym obiektem.
I to był koniec. „Na czuja” jechałam ulicami Warszawy i dojechałam do miejsca, które sobie obrałam za docelowe!!
Takie cuda, podróże małe i duże tylko na portalu mapy.google.pl. Program kojarzy mi się z grą strategiczną. Nie gram w tego typu gry ale wirtualne wojaże po miastach jak najbardziej przypadły mi do gustu i sprawiają dużą przyjemność. Polecam  każdemu.

środa, 9 maja 2012

Czytam...


Pamiętam pierwszą książkę, którą wypożyczyłam z biblioteki publicznej w moim mieście. Był to „Fotoplastykon”  Krystyny Siesickiej, poleciła mi pani bibliotekarka. Książeczka była cienka i pamiętam, że bardzo mi się spodobała.
Czytelnictwo jako pasja objawiło się u mnie dosyć późno, bo dopiero po dwudziestce. Książka była antidotum na nudę i wypełniała pustkę w której znalazłam się w pewnej chwili. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że czytanie jest moim głównym i najprawdziwszym hobby.
Ktoś powiedział, że czytając żyjesz wiele razy. To prawda. Czym jest dla mnie książka? Jest życiem, podróżą, poznawaniem świata. Gdy otwieram książkę,  to jakbym spotykała się z przyjacielem i cieszyłabym się na naszą rozmowę. Jak czytam to też prowadzę dialog, tyle tylko że niemy, intymny. Czytając buduję nowy świat na swój własny użytek. Taki świat, który jest tylko dla mnie sprawia mi ogromną radość i bardzo dobrze się w nim czuje.
Jakie lubię książki? Czytam kryminały, powieści lecz tak naprawdę nie czuję potrzeby, żeby się w tej dziedzinie określać. Jednak czytam na tyle długo, że mam swoich  autorów faworytów , do których książek zawsze chętnie wracam. Nicholas  Sparks, Harlan Coben, Jeffery Deaver, Katarzyna Grochola, to tylko niektórzy z moich ulubionych pisarzy.