Stała
pośrodku dżungli. Nie wiedziała, z jakiego powodu, ale bardzo czekała na
rzęsisty, tropikalny deszcz. Podobała się jej soczysta zieleń, która zewsząd ją
otaczała. Powietrze było rześkie jak po burzy. Korony drzew tworzyły wysoko w
górze zielony sufit. Przez jego dziury wpadały smugi światła. Ruszyła przed siebie
wąską ścieżką, uważając na to żeby nie potknąć się o korzeń, nie zaplątać w
jakieś pędy albo nie wdepnąć w pełzające zwierze, których w dżungli przecież
pełno.
Po
pięciu minutach spokojnego marszu i podziwianiu pięknej, dzikiej przyrody,
dziewczyna dotarła na otwartą przestrzeń. Jej oczom ukazała się szeroka skarpa
o lekkim wzniesieniu, która okazała się być polem uprawnym. Na samej górze
stały trzy osoby – starszy mężczyzna i dwóch nastoletnich chłopców. Mężczyzna
był Chińczykiem, miał na sobie lniane ubranie a na głowie brązowy kapelusz w
kształcie stożka. Na plecach miał założony wiklinowy kosz niewiele mniejszy od
niego samego. Chłopcy byli w jednakowych spodniach rybaczkach. Jeden z nich
miał na sobie biały podkoszulek. Zbierali kolby kukurydzy i wkładali je do
kosza, który wyglądał na plecach mężczyzny jak podróżny plecak. Ruszyła w ich
stronę. Zauważyli ją dopiero, gdy była na tyle blisko, żeby się odezwać.
- Dzień dobry – powiedziała się do
nieznajomych. - Czy panowie może wiedzą gdzie mieszka OziOko ?
Starszy Chińczyk spojrzał na nią
przyjaźnie i rzekł:
- Widzisz tą górę, – wskazał ruchem
ręki na wzniesienie majaczące się w oddali, – kiedy tam dotrzesz zobaczysz
jeszcze jedną a na niej willę OziOko.
- Jak się tam dostanę? Cały dzień
marszu… - oceniła odległość patrząc na wzniesienie, które spowijała mgła.
- Jakieś trzydzieści minut –
stwierdził chłopak bez koszulki, poczym dodał - mam coś dla ciebie.
Z
kieszeni spodni wyciągną biała kopertę, którą wręczył jej z uśmiechem. Na
kopercie widniał napis „zaproszenie” wykonany ozdobną czcionką. Dziewczyna
zajrzała do środka i znalazła karteczkę wypisaną na swoje imię i nazwisko. Była
to wejściówka na słynny, coroczny bal w rezydencji OziOko. Impreza odbyć się
miała za półtorej godziny. Wypadałoby zdążyć na czas – pomyślała. Właśnie wtedy
usłyszała dziwny odgłos, który stawał się coraz bardziej wyraźniejszy.
Przypominało jej to…
Odwróciła
się i zobaczyła w odległości mniej więcej dwustu metrów czarną wielką pumę pędzącą
w ich stronę. Niewiele myśląc zapytała Chińczyka czy może wskoczyć do jego
kosza. Stary kiwną głową, że się zgadza a któryś z chłopców podsadził ją i
weszła do kosza. W środku było duszno. Skuliła się i zamknęła oczy. Odgłos
biegnącego zwierzęcia ucichł a w jego miejsce pojawił się pisk kół samochodowych,
ostre hamowanie.
***
Otworzyła
oczy. Leżała w czystej pościeli w mieszkaniu na przedmieściach Warszawy a obok spał
jej Mężczyzna. Była druga w nocy. Wynikało z tego, że spała jakąś godzinę.
Wcześniej rozmawiali przytuleni do siebie, jeszcze wcześniej się kochali.
Po cichu, żeby nie budzić
Mężczyzny, wstała z łóżka, wzięła cienki koc złożony na pufie i poszła na
balkon. To był jej częsty letni rytuał, który trwał godzinkę lub dwie.
Przykryta kocem patrzyła na panoramę miasta. W oddani, widać było światła
latarń i mrugania reflektorów przejeżdżających samochodów. W niektórych oknach
domów paliło się światło.
OziOko…
Co to za imię, co to za pseudonim? Nie potrafiła sobie przypomnieć, co miała na
sobie biegając po dżungli i wskakując do kosza jakiegoś Chińczyka. Czy wypadało
w tym iść na bal, tego nie wiedziała.
***
Trzy
dni później, w sobotę, była liga mistrzów. Mężczyzna zaprosił do domu dwóch
swoich kolegów, by obejrzeć wspólnie mecz. Wraz z nimi miały przyjść ich żony i
tym samym przyjaciółki Leny, ale jedną zatrzymała w domu grypa dziecka, druga
zaś, korzystając z nieobecności męża, w spokoju uczyła się do kolokwium. Mając
wieczór tylko dla siebie, postanowiła zamknąć się w sypialni z białą herbatą i
z powieścią, którą dwa dni temu podrzuciła jej przyjaciółka (ta, co nie przyszła,
bo dziecko chore).
„…Nowikowie
ucieszyli się bardzo, gdy po czterech godzinach jazdy znaleźli się pod domem
swoich przyjaciół na Mazurach. Duży dom otaczał wspaniały ogród. Ich córeczki
wybiegły z auta i od razu dołączyły do zabawy na trawie z dziećmi właścicieli
domu, z którymi się dobrze znały. Gdy
ich rodzice wysiedli samochodu poczuli zapach sosny, żywicy, dymu z ogniska.
Spodobało im się tutaj, z dala od rozpędzonego zgiełku miasta. Wszędzie było
tak spokojnie, tak zielono…”
Po
przeczytaniu tego akapitu, dziewczyna wróciła myślami do tego, co przyśniło jej
się kilka nocy temu. Jej senna kraina była również przepełniona zielenią. A ten
OziOko to na pewno był, (jeśli już) jakimś indiańskim szamanem z wielkim
pióropuszem na głowie. Ta pożal się Boże willa, phi. Pewnie namiot, w którym
zmieszczą się tylko trzy osoby, ściśnięte niczym korniszony w słoiku. Z tą myślą, nie doczytawszy nawet do końca
pierwszego rozdziału, dziewczyna zasnęła.
***
Patrzyła
na wielką rezydencję, kiedy za plecami usłyszała męski głos.
- Pani Lena Kwiecień?
Obróciła się i zobaczyła obok
siebie w średnim wieku mężczyznę o miłej aparycji. Miał na sobie elegancki
frak. Uśmiechnęła się do niego i przytaknęła.
- W takim razie jestem do pani
dyspozycji – powiedział i położywszy dłoń na jej ramieniu poprowadził ją na
tyły domu do wielkiego ogrodu.
Na
początku wydawało się Lence, że trafiła w objęcia wielkiego chaosu. Przystanęła
i dobrą minutę stała w konsternacji próbując zrozumieć to, co widzi. A widziała
kobiety, kobiety świata. Wszystkich narodowości, nacji, kolorów skóry, religii.
Do jej uszu dolatywał galimatias złożony z wielu języków. Było kolorowo, gwarno
i wesoło.
Po
kilku minutach przyglądania się Lena zaczęła rozumieć, gdzie się znalazła. Był
to festiwal kultur i tradycji. Kobiety z całego świata prezentowały tam swoje
pasje, zainteresowania. Dziewczyna właśnie konsumowała makaron ryżowy, który
zakupiła na jednym ze stoisk, kiedy podeszła do niej Gejsza i zagaiła rozmowę.
- Pierwszy raz tutaj?
- Tak.
- No, no nieźle. Za pierwszym razem
będziesz na audiencji. Ja tu jestem szósty raz i nic – powiedziała wesoło
Gejsza.
- Na jakiej audiencji i u kogo?
- W rzeczy samej u OziOko. Wiem, że
pójdziesz do tego przybytku- wskazała ręką na pałac – bo przyprowadził cię
kamerdyner.
- No dobrze. A czego ten cały
OziOko chce ode mnie.
- Kochana, to festiwal próżności.
Będziesz wiedziała co powiedzieć. – Gejsza zaczęła się śmiać a gdy już
przestała wskazała na kubek, który trzymała w dłoni i dodała rozbawiona –
Przepraszam cię. To przez ten poncz. W
tamtym roku OziOko wybrał moją znajomą. Zazdroszczę jej. Mogłabym pochwalić się
moim pięknym śpiewem..
Rozrywkowa Gejsza zamyśliła się i
odeszła.
Lena
ponad godzinę kręciła się po ogrodzie. Podziwiała przeróżne rękodzieła,
słuchała muzyki i śpiewów, poznawała nowe, dotąd nieznane smaki i potrawy.
Zaczynało jej się bardzo podobać w tej zaczarowanej krainie zdominowanej przez
kobiety. Gdy stała przy stoisku trzech Finek (babki, matki i córki), które
robiły bardzo ciepłe swetry, skarpety i rękawiczki, ktoś chwycił ją za ramie.
Odwróciła się i zobaczyła kamerdynera, tego samego który przyprowadził ją do
ogrodu.
- Już czas iść – rzekł – pan OziOko
prosi.
Chwyciła
go jak przedtem pod ramię i razem pomaszerowali w stronę ogromnej willi.
Dziewczyna nie wiedziała, czego się spodziewać. Była trochę zaniepokojona ale
też intrygowało ją co i kogo spotka w tym wielkim domu, do którego waśnie
zmierzała.
Weszli do ogromnego okrągłego holu,
na środku którego stał duży model kuli ziemskiej. Potem skierowali się na prawo
i przez wysokie drzwi weszli do przytulnego pokoju.
Zza
niskim stołem na puchatych poduchach siedziały trzy kobiety. Pierwsza, Eskimoska,
była mała i wydawała się być szarą nieśmiałą myszką. Miała długie popielate
włosy i śmiesznie mrużyła oczy. Drugą
kobietą była obfitych kształtów Peruwianka.
Była też atletycznie zbudowana Australijka. Lena Polka przedstawiła się
kobietą i zasiadła przy nich. Chwilę potem otworzyły się drzwi i starsza pani w
uniformie gospodyni. Przyniosła na tacy wielką wazę, z której wydobywał się
wspaniały aromat. Kiedy kobieta użyczywszy im smacznego wyszła z pokoju, po
kolei napełniły swoje miski. Dziewczyny
były zachwycone zupą-kremem z małymi grzankami.
Dwadzieścia
minut później otworzyły się wielkie drzwi w drugim końcu pokoju i pojawił się
on – OziOko. Intuicyjnie wiedziałyśmy, że to on. Był czarnoskórym mężczyzną po
trzydziestce. Miał na sobie jasne dżinsy i koszule w drobną kratkę. Był przystojnym
facetem z pięknym uśmiechem. Podszedł do
swoich gości przywitał się.
Pół
godziny miło rozmawiali o różnych sprawach popijając chłodną lemoniadę. W pewnej chwili gospodarz wskazał na
Eskimoskę. Ta wiedząc, co to oznacza wstała i zaczęła mówić:
- Mam dwadzieścia cztery lata i
dwoje dzieci. Od dziesięciu lat jestem jedyną akuszerką w mojej wiosce. Nikt
mnie nie instruował, co robić, gdy odbierałam pierwszy poród, to było takie
instynktowne. Jestem kobietą i jestem z
siebie dumna! Marzy mi się wyprawa do Paryża – skończywszy opowiadać dziewczyna
osiadła.
Była z siebie dumna. Lena pomyślała,
że robi piękną rzecz i ma prawo być z siebie zadowolona. Jako druga wystąpiła Peruwianka.
- Mam trzydzieści osiem lat. Mam
umiłowanie do kolorów. Robię barwne pledy i poncho a kiedy mam czas ta
wieczorami tworze kolczyki z wełny. Poza tym umiem czytać i pisać listy.
Urodziłam i wychowałam czwórkę dzieci, z czego jestem dumna. Jestem kobietą.
Ani
Eskimoska ani Peruwianka nie wspomniała o swoim mężu, eksmężu czy chociażby o
ojcu swoich dzieci. Lena zastanawiała się, dlaczego. A może tu po prostu
wypadało skupić się tylko na sobie. W końcu to festiwal kobiet i ich próżności,
czego dowodem miał być wywód Australijskiej fitness.
- Mam dopiero dziewiętnaście lat a
już coś w życiu osiągnęłam. Prawo jazdy zdałam za pierwszym razem a siostra
dopiero zdała za trzecim. Cztery razy w tygodniu trenuję na siłowni i mam
fantastycznie ciało i super płaski brzuch.
Mój dziadek ma bajkowy jacht, na którym w lecie robię fajne party. Nie muszę dodawać, że nieźle sobie radzę z
czytaniem – puściła w tym momencie oczko do Peruwianki – a o dziecku
ewentualnie pomyślę dopiero za lat dwadzieścia, kiedy będę już starszą panią w
bamboszach i z fałdkami w wokół bioder.
Przyszedł
czas na Polskę. Lena wstała i po krótkim namyśle zaczęła mówić:
- Mam dwadzieścia dziewięć lat i
mieszkam z moim ukochanym mężczyzną. O dziecku pomyślę za kilka lat, kiedy już
będę mieć dwunasto arową działkę i wybudowany na niej wspaniały dom. Nie
wyobrażam sobie życia bez kolczyków, siedmiu buteleczek perfum w szufladzie,
komedii romantycznych, wakacji spędzanych nad morzem oraz kilku potraw kulinarnych. Jakiś czas temu przechadzałam się po dżungli
na boso w krótkich szortach. Mam bardzo brudne stopy. Tylko tyle! Przecież
mogło mnie coś ugryźć, ukąsić, uszczypnąć albo ukuć. Nic takiego się nie
wydarzyło. Warszawianka szła przez dziką dżunglę bosą stopą i z podniesioną
głową. Jestem dumną z siebie kobietą- pękająca z dumy Warszawianka usiadła na
swoim miejscu.
- A ja jestem dumny ze wszystkich
kobiet na świecie. Podziwiam ich zdolności, pasje, piękne życie, w którym są
wspaniałe plany i marzenia. Kobiety powinny o nich mówić i nie bać się chwalić
swoimi choćby niewielkimi sukcesami – rzekł OziOko, wstał i zaczął bić brawo.
Lena
zamknęła oczy i wsłuchiwała się w muzykę, która dochodziła z ogrodu przez
uchylone okno.
***
W
ogrodzie powoli zapadał zmrok. Cała piątka po zakończeniu spotkanie wyszła na
zewnątrz aby dołączyć do zabawy, która niedawno się rozpoczęła. Na wysokim
podeście panie z różnych stron świata prezentowały muzykę, tańce i śpiewy ze
swojego kraju. Za sceną przy małym drewnianym stole siedziało czterech mężczyzn
we frakach, w śród których Lena rozpoznała swojego opiekuna. Panowie byli w
dobrych humorach i rozmawiali ze sobą trochę
za głośno, na co miała zapewnie wpływ
prawie już pusta butelka rumu. Jeszcze trochę a panowie kamerdynerzy stracą
swój wdzięk i fason – pomyślała Lena.
OziOko,
jak porządny gospodarz, przechadzał się po całym przyjęciu i wszystkiego
doglądał. Ucieszył się na widok tańców, które miały miejsce pod sceną. Wśród
tańczących kobiet Lena dostrzegła Peruwiankę i Eskimoskę. Bawiły się świetnie.
Fitness Australijki nigdzie nie mogła zobaczyć co nie specjalnie ją zmartwiło.
Pokręciła się jeszcze trochę po ogrodzie, wypiła bardzo słodki napój chłodzący
i przyłączyła się do tańców. Gdy zgrzana wyszła z tłumu żeby trochę odsapnąć,
usłyszała dzwonek swojego telefonu komórkowego. Wyjęła go z tylnej kieszeni spodni
i spojrzała na wyświetlacz, na którym widniał napis „wiklinowy przyjaciel”.
Dziewczyna dziwiła się nieco ale w końcu odebrała.
- Czy mam już przybyć po panią? – Zapytał znajomy głos słuchawce.
- Bardzo dobrze się tu bawię ale
chyba czas na ewakuację – powiedziała Lena.
- chwilę i już jestem.
Minęła naprawdę krótka chwila i już
pojawił się Chińczyk, ten sam którego spotkała po wyjściu z dżungli. Na plecach
miał swój wielki kosz. Dziewczyna podeszła do niego i bez problemu weszła do
kosza.
- Co się stałą z puma – spytała.
- Pobiegła w całkiem inną stronę.
CZERWIEC 2012